Norwegia pod wieloma względami jawi się jako raj na ziemi. Niestety - nie dla tych, którzy lubią zrelaksować się po ciężkim dniu kuflem zimnego piwa, albo kieliszkiem wina do obiadu. Alkohol to produkt luksusowy nawet dla samych Norwegów i z łatwością potrafi zrujnować portfel nawet bardziej zamożnego mieszkańca krainy fiordów.
A państwo wcale nie idzie w tej kwestii na rękę obywatelom – wręcz przeciwnie, norweska polityka antyalkoholowa należy do jednych z najbardziej restrykcyjnych w Europie. Rząd jako jedyny posiada koncesję na trunki powyżej 4,75%, które można dostać jedynie w państwowych sklepach Vinmonopolet. A jest ich w całym kraju niewiele ponad 300. Niewielkim pocieszeniem będzie zapewne fakt, że wyroby o niższej zawartości alkoholu są dostępne w większości osiedlowych sklepów – wszak dla wielu ma to już niewiele wspólnego z alkoholem…
To jednak wcale nie koniec trudności związanych z kupnem napojów wysokoprocentowych. Sklepy Vinmonopolet mają ograniczone godziny otwarcia – nie ma tutaj mowy o usługach dostępnych całą dobę, ani w niedzielę. Alkohol można kupić tylko od poniedziałku do piątku do godziny 18 i w soboty do godziny 15. Ciężko zatem o spontaniczne imprezy w Norwegii – te alkoholowe muszą zostać odpowiednio wcześniej zaplanowane.
Nikogo nie powinien też dziwić fakt, że może zostać poproszony przez gospodarza o przyniesienie własnego trunku. Swoimi własnymi prawami rządzą się również wszelkiej maści bary i kluby. Duże piwo (0,4 l) to koszt rzędu 30-40 zł (w zwykłym sklepie zapłacimy o połowę mniej). Wypad do knajpy kilka razy w tygodniu to niemałe obciążenie również dla samych Norwegów, dlatego popularnością cieszą się zakrapiane alkoholem spotkania w warunkach domowych, jeszcze przed imprezą na mieście. A jako że kluby zamykane są relatywnie wcześnie – zabawa przenosi się z powrotem do domu i nierzadko trwa do białego rana.
Sklepy alkoholowe odstraszają nie tylko godzinami otwarcia, ale też dostępnością produktu i przede wszystkim – ceną. Dostaniemy tam co prawda kilka rodzajów polskiej wódki, ale za jedną z "tańszych" – Wyborową – trzeba będzie zapłacić ponad 200 zł za litr… Nic zatem dziwnego, że Norwegowie korzystają z każdej okazji, żeby obejść restrykcyjne przepisy.
Popularnością cieszą się tzw. drikkeferie, podczas których obywatele wyjeżdżają – najczęściej do pobliskiej Szwecji – aby uzupełnić alkoholowe zapasy. Innym sposobem są zakupy w sklepach bezcłowych, czy chociażby wycieczki na promach do Danii, gdzie również można zakosztować niedrogiego – przynajmniej w odczuciu Norwegów – alkoholu.
No i oczywiście nie należy zapominać o najtańszych, domowych sposobach - czyli bimber pędzony w garażu lub piwnicy. Z tym też jednak trzeba uważać, bowiem kupno dużej ilości cukru może zwrócić uwagę władz… Tak samo jest zresztą z alkoholem – jeśli ktoś bywa częstym gościem w Vinmonopolet, może się liczyć z tym, że za jakiś czas do jego drzwi zapukają przedstawiciele opieki społecznej, oferujący pomoc w zwalczaniu nałogu.
Władze pobierają dane z kart płatniczych – najpopularniejszej formy płatności w Norwegii. Brzmi jak absurd – ale tak właśnie jest.
Aby kupić piwo, należy mieć ukończone 18 lat. W przypadku napojów o wyższej zawartości alkoholu, granica ta wynosi 20 lat. Wszystkie te ograniczenia służą w teorii jednemu, głównemu celu – zwiększeniu świadomości społecznej w zakresie skutków powodowanych przez nadmierne spożycie alkoholu. Istnieje też jednak druga strona medalu – opiekuńcze państwo norweskie zyskuje jeszcze większą kontrolę nad codziennym funkcjonowaniem obywateli.
Co jednak ciekawe, spożycie alkoholu w Norwegii wzrosło w ciągu ostatnich lat – w przeważającej części wśród osób wykształconych i dobrze zarabiających. Zdania w społeczeństwie na temat polityki rządu są podzielone – część Norwegów popiera restrykcje jako sposób na ograniczenie alkoholizmu i zwiększenie bezpieczeństwa obywateli, ale są też tacy – w szczególności młodzi – którym obecna sytuacja jest po prostu nie w smak i szukają różnych sposobów, aby owe ograniczenia obejść.
Państwo reguluje również obecność alkoholu w mediach – a właściwie jego brak. Reklama alkoholu jest w Norwegii zakazana. Jakiś czas temu wybuchł skandal związany z gwiazdą norweskich biegów narciarskich, Petterem Northugiem, skazanym wcześniej za spowodowanie wypadku pod wpływem alkoholu. Okazało się, że wizerunek sportowca został wbrew jego woli wykorzystany w kampanii reklamowej rosyjskiego sponsora, a zarazem producenta wódki.
Ciężko powiedzieć, co w tym przypadku wzbudziło większe oburzenie mediów – kontrowersyjny sposób na promocję firmy, czy sama obecność gwiazdy w spocie reklamującym alkohol.
A jak z rządowymi ograniczeniami radzą sobie imigranci? Popularnym rozwiązaniem jest po prostu przyjazd z własnym alkoholem. Miejmy jednak na uwadze, że przepisy celne wyraźnie określają, jakie ilości można przewieźć przez norweską granicę:
Tutaj można wprowadzać kombinacje, np. 1 litr napojów spirytusowych wymienić na 1,5 litra wina lub piwa, a z kolei limit na wino wymienić na piwo, w przeliczeniu litr za litr. Ani wina, ani piwa nie można zastąpić mocniejszymi trunkami. Osoby, które nie wwożą do Norwegii wyrobów tytoniowych, mogą je wymienić na 1,5 litra wina lub piwa.
Tych przepisów raczej nie opłaca się łamać – za wwożenie do Norwegii alkoholu powyżej 60% grozi nawet kara więzienia. Podróżni (niestety, szczególnie z polskimi tablicami rejestracyjnymi) mogą być pewni, że o ile pewne rzeczy mogłyby im ujść na sucho, tak zawsze zostaną sprawdzeni pod względem przewożonego alkoholu i wyrobów tytoniowych.