Właśnie, ile właściwie pozostało wikinga w wikingu? Powiedzmy sobie szczerze: każdy, kto kiedykolwiek liznął trochę skandynawskiej kultury, z łatwością zauważy, że przeciętnemu Olofowi daleko do jego dziada-odkrywcy. A mimo to, jakimś dziwnym trafem, da się wyznaczyć w tym równaniu pewne wspólne niewiadome.
Po pierwsze, wymażmy z głowy obraz rogatych hełmów: o ile teraz można je znaleźć w każdym sklepie z pamiątkami, jak Norwegia długa i szeroka, o tyle Bjørn nigdy nie dałby sobie wsadzić czegoś takiego na swoją blond łepetynę. A jeśli już o mitach mowa, to trzeba przyznać, że ze swoim zapałem do zachowania wysokiej higieny osobistej bynajmniej nie odstawał od dzisiejszych Norwegów; wsadźmy lepiej między bajki wyobrażenie o brudnych, kosmatych wikingach! Już ówczesny savoir-vivre ponoć nakazywał cotygodniową kąpiel (według niektórych naukowców stąd właśnie wywodzi się norweskie określenie soboty, lørdag, czyli dzień mycia – mające swoje odpowiedniki również i w innych skandynawskich językach).
Archeologowie znaleźli też wiele artefaktów wskazujących na wysoką higienę osobistą, takich jak pilniczki do paznokci oraz grzebienie, ba, mówi się też, że już wtedy używano wykałaczek! Współcześni Olofowie też znani są z wyjątkowego poczucia estetyki i czystości.
Ale nie na samej aparycji kończą się podobieństwa! Mieszkańca Norwegii – zarówno współczesnego, jak i tego zamieszkującego jej ziemie ładnych parę wieków temu – łatwo można odróżnić od Anglika, Francuza, Hiszpana czy Polaka choćby i to za pomocą jednego kryterium… Tak, zgadliście. Poczucia humoru: Słońce nie rzuca swych promieni prosto na ich głowy, toteż klimat jest zimny, a powietrze przesłonięte mgłą. W konsekwencji temperament tych ludzi stał się zimny, humor szorstki (…). Brak im ostrości dowcipu i przenikliwości intelektu, za to biorą górę głupota i szaleństwo[1].
Temat szaleństwa przemilczmy: podobna uwaga wynikała raczej z różnic kulturowych między Arabami a wikingami niż z faktycznej „głupoty” mieszkańców Skandynawii. Trudno jednak zaprzeczyć, że Norwegom, uchodzącym za chłodnych w obejściu i powściągliwych, raczej daleko do gadatliwych i charyzmatycznych Południowców. Za to jeśli uda nam się już wciągnąć jakiegoś Norwega w rozmowę, rychło zacznie wydawać z siebie różne, hmmm, niecodzienne dźwięki i pomrukiwania: jak i inni Skandynawowie, Norwegowie często wyrażają swoją aprobatę, wciągając powietrze! A kto wie, może to właśnie te świsty byłyby kluczem do wzajemnego zrozumienia między Olofem a jego dziadem? Norweski ma swoją własną burzliwą historię i norrønt, dawny język wikingów, nie byłby tutaj sprzymierzeńcem!
Że niby demokracja narodziła się w Grecji? Może i tak, ale to Norwegowie mają w sobie zakorzenione z dziada pradziada poczucie egalitarności i równości! Zresztą, nawet ruch feministyczny nie jest u nich żadną nowinką: wikińskie kobiety miały więcej praw niż ich potomkinie w XII, XIV czy XVIII wieku! Ich wpływ na politykę był co prawda znikomy, mogły jednak mieć wpływ na wybór przyszłego małżonka czy po prostu się rozwieść – rarytasy, których historia pozbawiła je potem na długie lata (przypomnijmy, że dopiero w 1890 roku zniesiono w Norwegii prawo, w świetle którego kobieta podlegała swojemu mężowi i była od niego całkowicie zależna). Kobiety wikingów brały też udział w wyprawach wojennych i grabieżczych. Również i dziś egalitaryzm to słowo-klucz do zrozumienia norweskiego społeczeństwa.
On ma płacić za obiad w restauracji? Nie, najpewniej podzielą rachunek po połowie. Przepuszczanie w drzwiach, całowanie w rękę? To nie oznaka dobrego wychowania, a skostniałe konwenanse, mogące w najlepszym wypadku wprawić Norweżkę w zakłopotanie, a w najgorszym – w zirytowanie. Bo w czym niby jest ona gorsza od Norwega? Wzajemne relacje opierają się na poczuciu równorzędności i partnerstwa. O żadnym podziale na tzw. „słabą” i, no właśnie, silną? płeć nie ma mowy. Norwegowie to jedno z tych społeczeństw, gdzie hasło gender equality gra pierwsze skrzypce. Jednak nie idealizujmy przeszłości: społeczność wikingów podlegała zasadom ścisłej hierarchizacji: jako jarl można było wiele. Jako træl, niewolnik… cóż, niewiele.
Na szczęście, dzisiaj wszystko ewoluowało i stało się bardziej otwarte na innych; tym samym Norwegia dołączyła do krajów takich jak Anglia czy sąsiednia Szwecja, gdzie formy pan/pani odeszły w zapomnienie. Każdy jest równy i do każdego należy zwracać się per du, ty. Inaczej nasz rozmówca mógłby poczuć się urażony! Wszystko to jest w dużej mierze wynikiem wpływu filozofii Janteloven, tj. Prawa Jante, jeszcze nieznanego wikingom. W połączeniu z luterańskim poszanowaniem pracy i prostoty, Janteloven, wymyślone przez norweskiego – choć duńskiego pochodzenia – pisarza Aksela Sandemose’a niesamowicie odcisnęło się na mentalności wszystkich skandynawskich społeczeństw. Janteloven to klucz do zrozumienia sposobu myślenia przeciętnego – i stereotypowego – Skandynawa, w tym Norwega. W dużej mierze odnosi się do nieprzekładania jednostki ponad społeczeństwo; wszyscy przyczyniają się do tworzenia wspólnego dobra.
Jego ciemną stroną mocy jest to, że nakłada z góry na każdego obowiązek ścisłego dostosowania się do panujących norm: nie sądź, że jesteś kimś; nie sądź, że jesteś mądrzejszy od nas; nie sądź, że jesteś lepszy od nas; nie sądź, że coś potrafisz. Brzmi trochę depresyjnie, prawda? W hierarchicznym świecie norweskich wikingów podobna koncepcja nie cieszyłaby się wielką popularnością; choć na początku władza była nijak scentralizowana, to – z biegiem czasu – doszło do wykształcenia się funkcji króla. A wywyższanie się jest chyba z góry wpisane w etos tego „zawodu”!
Współcześni wikingowie wciąż wypływają na nieznane wody, tyle że teraz mają one często charakter metaforyczny, ukryty gdzieś pod stosem pieluch i smoczków: w Norwegii mówimy częściej o urlopie „rodzicielskim” niż „macierzyńskim” czy „tacierzyńskim”. Rodzice mają dzielić obowiązki opieki nad potomkiem między sobą. Czas do podziału waha się gdzieś między 26 a 36 tygodniami. Co ciekawe, również i w czasach naszego Bjørna rodzina stanowiła wartość nadrzędną! Tak, ci brodaci wikingowie-wojownicy cenili sobie ciepło domowego ogniska i… chętnie grywali w gry planszowe!
W przerwach między kolonizowaniem nieznanych lądów islandzkiej wyspy a plądrowaniem wybrzeży dzisiejszej Szkocji wikingowie oddawali się grom planszowym, przypominającym nieco dzisiejsze warcaby. Szkoda też, że reprezentacja Norwegii nie cieszy się popularnością wśród polskich fanów piłki nożnej, bo warto wspomnieć, że podobną dyscyplinę uprawiali już wikingowie. W dużym skrócie, także i ci „starsi” Norwegowie lubili od czasu do czasu poharatać w gałę: czyżby gra łącząca pokolenia?
„Praca” wikingów w dużej mierze wymagała od nich tężyzny fizycznej i dobrej kondycji: właśnie dlatego tak chętnie spędzali czas na świeżym powietrzu. Dobry nawyk na dobre zakorzenił się w mentalności Norwegów, o czym świadczą sportowe osiągnięcia ich kadry narodowej. Normą jest już to, że norwescy zawodnicy plasują się wysoko w rankingach olimpiad zimowych. Na pewno obiło wam się o uszy nazwisko Marit Bjørgen, często wymieniane na jednym wdechu razem z Justyną Kowalczyk. Obie panie osiągnęły niesamowite wyniki w narciarstwie biegowym – dyscyplinie, która w Norwegii ma charakter co najmniej sportu narodowego, podchodzącego pod kult niemalże religijny. W sumie, z takim klimatem nie dziwota, że współcześni wikingowie osiągają podobne sukcesy sportowe – ale ich dziadkowie bynajmniej nie byli gorsi.
Wikingowie lubowali się w wyścigach wioślarskich, zapasach, strzelaniu z łuku. Sokolnictwo było natomiast dziedziną elitarną, zarezerwowaną dla tych z wyższego szczebla hierarchii społecznej. Wybory współczesnych Olofów są za to bardziej egalitarne: sport nie dzieli, a jednoczy (breaking news: zawodnicy zarówno męskiej, jak i żeńskiej norweskiej ligi futbolowej mają otrzymywać takie samo wynagrodzenie; paniom przyznana zostanie podwyżka w wysokości 2,5 tysiąca koron tak, aby od następnego roku mogły zarabiać tyle samo, co ich koledzy, a więc 6 milionów norweskich koron). Ale Norwegowie to nie tylko urodzeni sportowcy – ich przodkom udało się przekazać szczególną atencję do spokoju ogniska domowego. Wieczorki przy kawie, ciasteczkach, w ciepłym świetle świec są narodowo praktykowane!
No i znowu wracamy do klimatu: w dużej mierze przyczynił się przecież do wykształcenia najważniejszej, bo ponadpokoleniowej cechy Norwegów. Pragmatyzmu.
Długie domy z wielofunkcyjnymi izbami. Zwinne statki dostosowane do krętych rzek. Ciepła, futrzana odzież. Podział roku w dużej mierze uzależniony od pracy na roli i zmieniającej się pogody. Dorzućmy do tego fakt, że wiele wikińskich wypraw było podyktowanych chęcią handlu z innymi narodami, szczególnie zaś Arabami, a głównymi produktami eksportowymi były skóry, futra i cenny bursztyn: tak właściwie można streścić wikiński pragmatyzm, któremu daleko do biernego dostosowywania się do otaczającej rzeczywistości. Tam, gdzie inni załamaliby ręce – i najpewniej rychło zamarzli z zimna – przyszli Norwegowie wykorzystali swoją szansę.
Zresztą nie trzeba sięgać tak daleko wstecz, by przekonać się o głęboko zakorzenionym norweskim pragmatyzmie: Norwegia to przecież stosunkowo młody kraj, o krótkiej historii niepodległości. Jednak dzięki myśleniu czysto strategicznemu i wykorzystaniu zasobów naturalnych mieszkańcom udało się w mgnieniu oka historii całkowicie odmienić jego oblicze: z typowo rolniczego do jednego z najszczęśliwszych i najbogatszych krajów na świecie! Jednym słowem, pradziadowie powinni być z nich dumni!
Dzisiaj ważna dla pragmatyzmu jest także ekologia. To pryncypalne kryterium wyborów każdego Norwega. Czy to będzie dobre dla środowiska? Szacunek do natury nie wziął się jednak znikąd. Będąc zewsząd otoczeni górami, z temperaturą nie raz poniżej zera i z krótkimi dniami, nawet wikingowie przekonali się, że z przyrodą nie warto zadzierać. Dziś zakładkę poświęconą idei zrównoważonego rozwoju znajdziemy nawet na stronie www.visitnorway.pl, skierowanej przede wszystkim do ciekawych kraju i żądnych doświadczeń turystów. Dorzućmy do tego pozyskiwanie energii z surowców odnawialnych, restrykcyjne segregowanie śmieci, eko-paliwo i mamy kraj nie tylko pragmatyczny, ale i ekologiczny w swoich wyborach.
Z bycia wikingiem się nie wyrasta? Być może. Tyle że jakoś tak trudno sobie ich wyobrazić wśród domowych pieleszy, zajadających się ciasteczkami popijanymi łykami aromatycznej kawy. Trochę też nie pasuje do tej układanki nieprzejednany wewnętrzny spokój, bijący od współczesnych nam Norwegów. Z drugiej strony, jak niewiele wiemy jeszcze o wikińskiej kulturze! Fascynacja ich epoką narodziła się dopiero na początku ubiegłego wieku. A przecież tyle zostało jeszcze do odkrycia!
Pytanie ile zostało wikinga w wikingu pozostaje więc otwarte; oceńcie sami, jak bardzo różnią się nasi Olof i Bjørn: ze wzajemną miłością do natury i ciekawością świata, ale rolami społecznymi nijak nie przystającymi do siebie. Kto wie, może nawet sami odkryjecie w sobie ten tajemniczy pierwiastek Norwegii?
Autorka: Aleksandra Lipecka
Tekst ukazał się pierwotnie w magazynie Zupełnie Inny Świat.
[1] Słowa przypisywane toledańskiemu sędziemu z XI w., Sajdowi. Zainteresowanych odsyłam do książki prof. Zenona Ciesielskiego, Dzieje kultury skandynawskiej, tom I: od pradziejów do Oświecenia, Gdańsk 2016, s. 95